środa, 16 lutego 2011

Dlaczego nie umiem dyskutować

Ewolucja języka bywa przerażająca. Pomijając wszechobecne zapożyczenia, konsekwentne przemycanie w mediach błędów gramatycznych i niepokojący kult wulgaryzmów, rozwijający się w środowiskach internetowych (któremu prawdopodobnie poświęcę więcej uwagi, gdy nie wytrzymam), trzeba coraz częściej uważać na to, czy słowo, którego znaczenie teoretycznie jest znane przez rozmówcę, nie zostaje użyte przez rozmówcę w sposób podchwytliwy w znaczeniu ogólnie przyjętym, nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością.

Dziś chodzi mi konkretnie o pojęcie dyskusji, zdegradowane głównie przez fora internetowe, gdzie bez konsekwencji może wypowiadać się każdy, niezależnie od tego, czy ma cokolwiek do powiedzenia. Zazwyczaj głos zabierają właśnie ci, którzy nie mają. Dawniej jeśli ktoś chciał się wypowiedzieć i w mało kulturalny sposób zmieszać z błotem swojego rozmówcę, to w zależności od czasu i środowiska albo został zmiażdżony intelektualnie, albo wyzwany na pojedynek, albo zwyczajnie po staropolsku dostał w mordę. Dziś w mordę się nie dostaje, bo w Internecie się nie da, a na żywo najwięksi internetowi ujadacze rzadko otwierają usta, a już na pewno nie po to, żeby się z kimś nie zgodzić.

Czym więc powinna charakteryzować się wymiana zdań, żeby w ogóle można było próbować ją podciągnąć pod szlachetne miano dyskusji?

Po pierwsze - szacunek. Niezależnie od tego, kim rozmówca jest, szacunek mu się należy. Fakt, że w Internecie panuje zwyczaj zwracania się do siebie per Ty, nie uprawnia nikogo do stosowania inwektyw czy zbytniego spoufalania się z kimś, kogo nie znamy.

Po drugie - tolerancja. I tu jest problem, bo to kolejne słowo zdegradowane. Czym się powinna objawiać tolerancja w dyskusji? Umiejętnością okazania szacunku rozmówcy niezależnie od jego poglądów. To jest punkt wyjścia - wiem, że myślisz inaczej i nie będę krytykował Ciebie jako osoby, tylko z szacunkiem odniosę się do tego, co mówisz, nawet, jeśli się z tym nie zgadzam. Tolerancją nie jest zgadzanie się ze wszystkim, bo dojdziemy do rzeczywistości, w której nie ma żadnych zasad. I tu dochodzimy do sedna, bo -

- po trzecie - dyskusja to nie jest przeciąganie liny, które można wygrać lub przegrać. To nie jest pojedynek, w którym jedni grają fair, a inni uciekają się do ciosów poniżej pasa. W dyskusji chodzi przede wszystkim o to, aby wymienić się poglądami, używając rzeczowych argumentów. Z całym szacunkiem - jeśli ktoś spróbuje mnie przekonać do tego, że wszyscy powinni zachwycać się literaturą romantyczną, to chętnie wysłucham jego argumentów, ale nie gwarantuję, że mnie przekona, bo jeszcze nikomu się to nie udało. Traktowanie dyskusji jako pojedynku od razu niszczy jej charakter, bo jeśli słuchamy argumentów rozmówcy (powstrzymałem się przed użyciem słowa "przeciwnika") tylko po to, żeby je podważyć, to nie dość, że nic z tej wymiany zdań nie wyniesiemy, to jeszcze wzbudzimy w sobie wiele negatywnych emocji i nabawimy się wrzodów.

I dlatego właśnie uchodzę za człowieka, który nie umie dyskutować. I wiele osób nie rozumie, że nie traktuję wymiany zdań z nimi jako pojedynku, tylko wycofuję się, gdy z rozczarowaniem zauważam, że rozmówca wcale nie chce wzbogacić mojego i swojego światopoglądu, tylko atakuje moją osobę, wyciąga zdania z kontekstu i próbuje przeciągać linę...

A ja nie umiem dostosować się do tych reguł. Zanim on pociągnie linę, nawet nie sięgam ręką po jej drugi koniec.

2 komentarze:

  1. No to jest nas dwoje, bo ja też nie potrafię dyskutować w taki sposób. Słuchania brakuje w tych "dyskusjach",a jak można ze soba rozmawiać, nie słuchając się wzajemnie. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję że się nauczę tej sztuki :) jest ona potrzebna bo czasami trafiamy w życiu na słabych ludzi i tutaj trzeba się wykazać umiejętnością komunikacji by zachować swoję dobrę imię.

    OdpowiedzUsuń