poniedziałek, 19 września 2011

Miłość nieprzyjaciół w katolickiej praktyce

Choć nie mam zwyczaju wypowiadać się na temat spraw medialnych, tym razem jednak skala sytuacji jest tak wielka, że moim zdaniem zahaczyła już dosyć mocno o społeczeństwo i życie codzienne - a postawy ludzi akurat komentować lubię. I od tej strony właśnie chciałbym spojrzeć na fenomen Adama Darskiego w polskiej rzeczywistości.

O sprawie podarcia Pisma Świętego czytałem już wcześniej i jako katolika zabolało mnie to mocno. O uniewinniającym wyroku sądu dowiedziałem się przypadkiem i też była to chwila zadumy, ale nie poczułem się szczególnie oburzony. I to nie dlatego, że nie jest to wstrząsające, ale dlatego, że przyzwyczaiłem się do tego, że katolicy są z każdej strony wyśmiewani i opluwani, zwłaszcza w mediach, a im bardziej coś jest dla nas święte lub ważne - tym bardziej można liczyć na to, że publicznie zostanie skarykaturalizowane. Po prostu. Choć to boli, to jednak świadomie wybrałem moją wiarę, a Jezus już apostołów ostrzegał, że będą prześladowani. Gdy obejrzałem pierwszy odcinek "The Voice od Poland" nie byłem oburzony tym, że muszę patrzeć na Adama Darskiego, bo wtedy bardziej zdziwiły mnie dwie kwestie - dlaczego program wybierający "najlepszy głos w Polsce" ma angielską nazwę i królują w nim anglojęzyczne piosenki oraz co w jury robi człowiek, który od pierwszej chwili odcinka pokazuje, że do oceniania głosu nie ma kompetencji. Od razu było widać, że posadzenie go w jury dokładnie pomiędzy Kayah i Anią Dąbrowską (obie panie bardzo cenię i często słucham ich płyt) jest zagraniem marketingowym.

I rzeczywiście - biznes się udał. Telewizja Polska może sporo stracić, a Adam Darski zapewne ma się dobrze, patrząc, jak przybywa mu zer na koncie i cała Polska żyje jego problemami. Wszedł we wszystkie dziedziny życia. Media plotkarskie, informacyjne i publicystyczne cytują wypowiedzi biskupów, polityków i artystów. Wszystko dotyczące jednej osoby. Rodzą się dyskusje o zmianach w prawie, o konstytucji, o wolności, o kampanii wyborczej. A właściwie nie dyskusje. Rodzi się bardzo wiele kłótni.

Myślałem przez kilka dni, w jaki sposób się do tej sytuacji ustosunkować jako katolik. Przeczytałem sporo wypowiedzi pana Adama i na jego temat. Przemogłem się i nawet poczytałem komentarze pod artykułami, choć rzadko to robię. I niestety muszę stwierdzić, że po prostu po raz kolejny nie dajemy rady. Po raz kolejny nie rozumiemy. I - broń Boże - nie krytykuję treści wypowiedzi, które komentują zatrudnienie pana Adama przez telewizję publiczną czy wyrok sądu w jego sprawie. Nie umiem pogodzić się z tonem tych wypowiedzi.
Ten człowiek jasno deklaruje, że nie wierzy w Boga, jest antyteistą i walczy z Kościołem Katolickim dlatego, że jego zdaniem jest on siedliskiem obłudy i nienawiści, bo katolicy myślą tylko o sobie, a ich miłość do Boga i ludzi to tylko bujda. Nie wyobrażam sobie jego życia, bo całe poświęca na negowanie, na walkę, na zaprzeczanie poglądom innych - musi w nim być wiele żalu, wiele tęsknoty za miłością, którą ma w sobie i której świadomie cały czas zaprzecza. I w tym momencie reakcje katolików są przewidywalne. Ale niestety nie można ich przewidzieć na podstawie Pisma Świętego. Można je przewidzieć dosłownie na podstawie słów pana Adama. I to jest nasza porażka. Nie wiem, czy konieczne jest budowanie stosu i wyzywanie tego człowieka od wcielonego diabła. Warto zauważyć, że jest dziełem samego Boga, zaplanowanym jeszcze przed stworzeniem świata. I gdy pluje na Niego, Bóg tęskni za nim, gotowy w każdej chwili go przyjąć do siebie.

Za to dla każdego katolika ta afera jest ogromną szansą. Szansą na spojrzenie na samego siebie i zastanowienie się, czy widząc nieprzyjaciela najpierw chcę go zlikwidować, czy przypominam sobie o sugestii Jezusa "Miłujcie nieprzyjaciół Waszych". Czy bardziej życzę mu potępienia, czy raczej proszę Boga o to, aby i jemu się objawił, żebyśmy razem mogli Go kiedyś wychwalać w wieczności? Przecież każdy człowiek, który jest daleko od Boga, jest bólem dla całego Kościoła, więc bólem dla każdego z nas z osobna. Jeśli więc ta refleksja sprawi, że będziemy choć trochę lepsi, jest szansa, że cała afera osiągnie odwrotny skutek i przyczyni się do szerzenia miłości. Lepiej więc się modlić, niż zakładać głupawe wydarzenia na facebook'u bojkotujące Telewizję Polską.

A co do Pisma Świętego - zanim ktoś krzyknie z oburzenia na temat podarcia go na scenie, niech się zastanowi, czy na co dzień rzeczywiście traktuje Biblię jako świętość i żyje Słowem Bożym. Czy w ogóle wie, gdzie Biblia leży w jego domu, jak często ją czyta, czy niedzielną Ewangelię pamięta dłużej niż przez 2 minuty. Bo może się okazać, że w samym sobie Słowo Boże już dawno podarł na strzępy.

Zdanie "miłujcie waszych nieprzyjaciół" nabiera zupełnie nowego znaczenia, gdy przyjdzie zmierzyć się z nim w szarej codzienności, a nie siedząc podczas kazania w kościelnej ławce. Sprawa Adama Darskiego może stać się dla każdego albo osobistą porażką, albo ogromną szansą. Nie ogarniemy tego, co się dzieje w show-biznesie pomieszanym z polityką i grą mediów. Mamy za to ogromny wpływ na to, co się dzieje w naszych sercach.

A żeby to przetrawić - słowa skierowane przez Jezusa do Świętego Piotra, który gotów bronić swojego Pana rzucił się na żołnierza z mieczem, a kilka godzin później przed przypadkowymi, nieuzbrojonymi ludźmi uparcie twierdził, że Go nie zna:

Włóż miecz na swoje miejsce, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? Jakże więc wypełnią się Pisma, że tak się stać musi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz